Valérie Perrin "Życie Violette"

 


 "Moi najbliżsi sąsiedzi niczego się nie boją. (...) Nie żyją.".

***

Tak zaczyna się historia dozorczyni cmentarza Violette Toussaint, której los nie oszczędzał od najmłodszych lat. Porzucona w dzieciństwie, szuka swojego miejsca i bezpiecznego schronienia. Gdy wreszcie wydaje jej się, że je znalazła i nic nie może zmącić jej spokoju, wydarza się tragedia...

***

Mówią, żeby nie oceniać książki po okładce. A to właśnie okładka była pierwszą rzeczą, która przykuła mój wzrok na półkach Empiku. Później - imię głównej bohaterki. Moje ulubione, już od kilku lat. Jeżeli gdzieś w przestrzeni internetowej spotkacie dziewczynę z "Violette" w nazwie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że będę to ja. No i akcja dzieje się w mojej ukochanej Francji, czego chcieć więcej?

Z tyłu okładki możemy przeczytać, że to "wzruszająca opowieść o wyjątkowości ukrytej w codziennym życiu, o zakończeniach, które rozdzierają serce, i o nowych początkach, które kiełkują na gruzach przeszłości.". Brzmi górnolotnie. Czy jest tak w istocie?

Historia Violette opowiedziana jest z dwóch perspektyw czasowych - teraźniejszości i przeszłości. Poznajemy ją kawałek po kawałku, gdyż jej wątek przeplatają dzieje wybranych "mieszkańców" cmentarza - spoczywających tam zmarłych. Przyznam szczerze, że wszystkie te kwestie poboczne interesowały mnie znacznie mniej niż dzieje głównej bohaterki, zdarzało mi się je zwyczajnie pomijać podczas lektury. Zwłaszcza że książka do krótkich nie należy - to blisko pięciusetstronicowa cegiełka. Myślę, że z części rzeczy można było zrezygnować i fabuła szczególnie by na tym nie ucierpiała. A nawet by zyskała - mniej chaosu i pomieszania z poplątaniem. 

A chaos pojawiał się nie tylko w kontekście fabuły, lecz także sposobu prowadzenia narracji. Część rozdziałów pisana była z punktu widzenia Violette, część - w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Rozumiem, że autorka chciała przedstawić wszystkie istotne detale i z pewnych względów nie dało się tego zrobić inaczej. Jednak brakowało mi wyraźnego rozgraniczenia tych dwóch płaszczyzn.

Nie można odmówić Perrin lekkości pióra i tego, że umie wytworzyć tajemniczy, baśniowy wręcz klimat. Odczarować śmierć i pokazać ją z innej perspektywy, niż ją znamy. W książce nie brak złotych myśli i sentencji skłaniających do refleksji. 

Polubiłam główną bohaterkę, wydaje się być ciepłą i godną zaufania osobą. W pewnym sensie podziwiam jej lekkość bycia po tym wszystkim, czego doświadczyła od życia. Myślę, że spokojnie może być inspiracją dla innych kobiet.

Zatem, czy opis na tylnej stronie okładki mija się z prawdą? Moim zdaniem nie. Warto sięgnąć po tę pozycję, odkrywać ją po kawałeczku - zapewniam, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

KIM JESTEM I CO OFERUJĘ?